Chiny będą dyktować trendy migracyjne
- Artur Veryho

- 14 sie
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 17 sie
W odróżnieniu od Europy i Ameryki Północnej, Azja Wschodnia nie jest ejntuzjastycznie nastawiona do idei rozwiązywania problemów demograficznych przez sprowadzanie imigrantów. Natomiast w ciągu ostatnich 10 lat, zamknięta na imigrację Japonia zaczęła zapraszać pracowników z zagranicy, przede wszystkim Japończyków z innych stron świata np. Brazylia, ale także imigrantów pracowniczych z Azji Południowo-Wschodniej.
Obecnie na ludność pochodzenia imigranckiego składa się ponad 3% populacji. Japonia nie

zamierza pozwolić migrantom osiedlić się na stałe, natomiast z racji zaawansowanego starzenia musi zgodzić się na ich obecność na rynku pacy. Ma to znaczenie dlatego że Japonia może być dobrym prognostykiem zachowań innego azjatyckiego giganta ludnościowego i gospodarczego – Chin.
Chiny kiedyś się otworzą
Chiny do tej pory upierają się przy zamknięciu swojej gospodarki na migrację zarobkową z zagranicy. Próbują podnieść wieku emerytalnego, podnieść stopę zatrudnienia w gospodarce i automatyzację opartą na rozwoju technologii. Lecz jak pokazuje przyklad Japonii rozwiązania te nie mogą zastapić zwykłej, niskowykwalifikowanej migracji pracowniczej. Jeżeli Japonia otworzyła swoją gospodarkę paru milionom imigrantów, to prawdopodobne jest, że Chiny również podążą za przykładem.
Nie będzie to musiało oznaczać masowej (jak na skalę Chin) imigracji. Należy się spodziewać, że Chiny nie pozwolą imigrantom osiedlić się w państwie i będą robić to na tak małą skalę, jaka będzie niezbędna dla utrzymania podstawowej żywotności systemu gospodarczego. Natomiast mała skala w przypadku Chin, oznacza dużą skalę w kontekście świata. Zakładając, że Chiny musieliby sprowadzić 3% populacji, podobnie, jak to czyni Japonia, będzie to oznaczało około 40 mln migrantów pracowniczych. A gdyby taka migracja miała miejsce, mogłaby być to największa w historii ludzkości fala migracji pracowniczej.
Konsekwencje dla świata
Jaki wpływ na światowe migracje miałaby realizacja scenariusza sprowadzenia przez Chiny 40 mln pracowników. Podobnie, jak Japonia i Korea czy Tajwan, Chiny rozpoczęłyby rekrutację z bliskich kulturowo państw Azji Centralnej i Południowo Wschodniej. Nie mówię tu o realnej bliskości kultury tych państw do wyjątkowej kultury chińskiej. Chodzi o to, że jest to najlepsza opcja dostępna na światowym rynku pracy pod względem bliskości kulturowej. Spowodowałoby to masowy odpływ pracowników z tych państw, skutkujący wzrostem wynagrodzeń. A te wynagrodzenia już rosną z powodu wzrostu gospodarczego a także możliwości imigracji do Japonii czy Korei. Decyzja Chin o otwarciu na imigrantów (nawet mniej, niż zakładane 40 mln) nasiliłoby konkurencję o azjatyckiego pracownika na całym świecie.
Warto zauważyć, że na mapie imigracyjnej świata oprócz Chin pojawi się w najbliższej dekadzie parę nowych państw, o całkiem pokaźnej liczbie ludności. Relatywnie zamożne, jak na skalę swojego otoczenia Malezja i Tajlandia borykają sie z kryzysem demograficznym, a ich łączna populacja liczy około 100 mln. osób. Z kryzysem demograficznym boryka się już 84 milionowa Turcja czy mający podobną populację Iran. Liczący ponad 100 mln. Meksyk, będący zapleczem przemysłowym USA ma dzietność na poziomie państw niemieckojęzycznych i za jakiś czas (najprawdopodobniej bardzo niedługo) będzie musiał sprowadzać migrantów z Ameryki Łacińskiej. Kryzys demograficzny dotyka również najzamożniejsze państwa Ameryki Południowej – Chile i Urugwaj.
Pojawienie się ludnych państw, potrzebujących migrantów spowoduje w przyszłości problem z dostępem do imigranckiej siły roboczej, zwłaszcza dla średniozamożnych państw. Stanie się to w perspektywie dekady, ewentualnie dwóch, ponieważ zmiany demograficzne w krajach rozwijających się następują bardzo szybko, a wzrost gospodarczych znacznej części z nich przekracza 5% rocznie. Mapa migracyjna świata z 20 lat będzie inna, niż dzisiejsza i należy dokładnie analizować zachodzące zmiany, by przygotować Polskę i Europe na nowe wyzwania.



